Tajemnice Manufaktury. Dlaczego Burmistrz milczy w sprawie kosztów?
Trzebińska Manufaktura, duma burmistrza Jarosława Okoczuka, kosztowała blisko 40 milionów złotych i od początku budziła emocje. Miała być nowym symbolem miasta, jednak dziś, zamiast pełnić wyłącznie funkcję reprezentacyjną, stała się zarzewiem konfliktu między włodarzem a radnymi. Powód? Uporczywe unikanie odpowiedzi na pytania o faktyczne koszty jej utrzymania.
Pytania bez odpowiedzi.
Temat kosztów funkcjonowania Manufaktury od tygodni elektryzuje zarówno radnych, jak i opinię publiczną w Trzebini. Imponujący budynek, który powstał na miejskiej działce w sercu miasta za niemal 40 milionów złotych, jest oczkiem w głowie burmistrza Jarosława Okoczuka. Chętnie podkreśla on, że to jego inicjatywa, nazywając Manufakturę „nowym symbolem Trzebini”. Jednak nie wszyscy podzielają ten entuzjazm. Wielu mieszkańców i część radnych od początku krytykowało tę inwestycję, wskazując na zmarnowany potencjał działki, niegdyś określanej mianem „najdroższej łąki w mieście”, wycenianej nawet na ponad 8 milionów złotych.
Niektórzy przywołują tu analogię do czasów byłego burmistrza, śp. Adama Adamczyka, który również podjął kontrowersyjną decyzję o przekazaniu atrakcyjnej działki pod budowę nowego komisariatu Policji. Pierwotnie komisariat miał powstać przy ulicy Młoszowskiej, w miejscu, gdzie ostatecznie lokalny deweloper wybudował dwa nowe bloki mieszkalne.
„Wiem, ale nie powiem” – taktyka trzebińskiego urzędu?
Czarę goryczy przelała marcowa decyzja o przekazaniu 500 tysięcy złotych na rzecz Miejskiej Biblioteki Publicznej, która mieści się w Manufakturze. Pierwsza część kwoty miała iść na wyrównanie pensji pracowników Biblioteki, natomiast drugie 250 tysięcy nie zostało szczegółowo omówione. Padły jedynie ogólnikowe hasła mówiące o kosztach nowych inicjatywy. To właśnie ta kwota zapaliła czerwoną lampkę w głowach radnych. Zaczęli dopytywać między innymi o szczegółowe, kwartalne zestawienia kosztów energii elektrycznej, gazu i wody dla całego obiektu.
Początkowe próby uzyskania informacji, jak przyznają sami radni, mogły być nieformalne – ograniczały się do rozmów po kontroli w Trzebińskim Centrum Kultury i Bibliotece. Jednak gdy te nie przyniosły rezultatu, radny Piotr Dusza na kwietniowej sesji Rady Miasta skierował oficjalne zapytanie do Burmistrza, domagając się konkretnych danych o kosztach. Odpowiedzi nie otrzymał. Złożył więc wniosek o uzupełnienie odpowiedzi, ale i tym razem spotkało go rozczarowanie. Urząd Miasta stwierdził, że… nie posiada takich danych, ponieważ w grudniu ubiegłego roku zawarł umowę użyczenia budynku z Miejską Biblioteką Publiczną.
Urzędnicza spychologia.
Taka odpowiedź wzbudziła oburzenie części radnych. – To zaniedbywanie obowiązków i utrudnianie dostępu do informacji publicznej – grzmią samorządowcy, zapowiadając skierowanie sprawy do wojewody. Podkreślają, że Biblioteka jest jednostką podległą Burmistrzowi, co czyni tłumaczenia urzędu jeszcze bardziej kuriozalnymi. – Jak można nie wiedzieć, ile kosztuje utrzymanie własnej jednostki? – pytają retorycznie. Ich zdaniem, Burmistrz Okoczuk powinien był przynajmniej poinformować, że przekazuje pytania do Dyrektor Biblioteki, która ma ustawowe 14 dni na odpowiedź. Tego nie uczynił. Nie pierwszy raz.
Niewiedza, niechęć, a może strach przed prawdą?
Sytuacja wydaje się absurdalna. Radni czują się lekceważeni, a ich dostęp do kluczowych informacji jest blokowany. – To nie jest prywatny folwark Burmistrza, tylko budynek publiczny, który musi działać transparentnie – argumentują. Podejrzewają, że tłumaczenia urzędu o rzekomej niewiedzy to gra na czas. – Może się okazać, że ujawnienie tych informacje opinii publicznej, będzie dla nich kompromitujące – zdradził nam nieoficjalnie jeden z urzędników. Może się nie musi.
Krytycy od początku zarzucali Burmistrzowi Okoczukowi megalomańskie zapędy przy projekcie Manufaktury i ignorowanie przyszłych, możliwie wysokich kosztów utrzymania tak dużego obiektu. Czy takie są, tego jeszcze nie wiemy.
Wymijająca odpowiedź, a w zasadzie jej brak, jest dla nas nie do przyjęcia – tłumaczy radny Grzegorz Żuradzki.
Chaos komunikacyjny czy celowe działanie?
Po majowej sesji radni Piotr Dusza i Grzegorz Żuradzki udali się bezpośrednio do dyrektor Biblioteki, Marty Sikory. Jak przyznała, do tego dnia nie otrzymała od Burmistrza żadnego formalnego pisma z prośbą o przygotowanie danych na temat kosztów mediów. – To pokazuje, że komunikacja w urzędzie zawodzi na całej linii – komentują radni. Podkreślają, że zależało im na tych informacjach jeszcze przed sesją. Ich zdaniem, naruszono zasadę zaufania publicznego i współpracy między organami. – Jeżeli Burmistrz uważał, że pytanie jest skierowane do niewłaściwej osoby, powinien był je przekazać odpowiedniej jednostce. Tak się nie stało, co sugeruje grę na czas – dodają.
Radny Dusza nie kryje zdziwienia takim wybiórczym podejściem urzędu. Przypomina, że gdy niedawno pytał o kwestie związane z brakiem startu Miejskiego Zarządu Nieruchomościami w przetargu na administrowanie terenami Balatonu i Chechła, urząd był w stanie sprawnie przekazać zapytanie do spółki i przesłać radnemu kompleksową odpowiedź.
To skandaliczne zachowanie i brak dobrej woli, co rodzi dodatkowe pytania – mówi Dusza.
Gdzie podziało się 250 tysięcy? Pytania o rolę Komisji Rewizyjnej.
– Chcieliśmy poznać koszty, bo kontrola wydatków to jeden z naszych podstawowych obowiązków – tłumaczą radni, wracając do sprawy 500-tysięcznej dotacji dla Biblioteki z marca. – Około 250 tysięcy złotych miało być przeznaczone na wyrównanie płac. Ale na co poszło pozostałe 250 tysięcy? Tego nie skonkretyzowano – wskazują. W tym kontekście pojawiają się również pytania o bierność Komisji Rewizyjnej i jej przewodniczącego, Mateusza Króla, w tak istotnych kwestiach. Nieoficjalnie w kuluarach urzędu mówi się o „koleżeńskich relacjach”, które mogą wpływać na brak stanowczych działań.
A rola tej komisji jest bardzo istotna w tej materii, bowiem komisja rewizyjna analizuje wydatki. Jednym z podstawowych zadań tej komisji jest sprawowanie kontroli nad finansami organizacji, w tym analiza wydatków. Komisja sprawdza, czy wydatki są zgodne z planem budżetowym, czy są celowe, rzetelne i legalne.
Należy zaznaczyć, że to nie pierwszy raz, gdy burmistrz stosuje podobną taktykę. Niedawno radni dopytywali o realizację uchwały dotyczącej likwidacji „Biuletynu Gminnego”. Wówczas również zostali odesłani do dyrektor Biblioteki, która, jak się okazało, o niczym nie wiedziała.
Wał wała pogania. Jeden lepszy od drugiego. A mieszkańcy będą płacić 🤷
A ja po ostatnich wyborach mam taką misję do odkrywania manipulacji. Na wstępie zaznaczę, że nie mam żadnych związków ani z Burmistrzem ani z Radnymi ani z UM. Odnoszę się tyko do rzetelności dziennikarskiej. Manipulacje i sugestywne zabiegi w artykule
Niestety – cała prawda w tym artykule (chociaż wolałbym aby było inaczej). To co się wyrabia w Trzebini to coraz bardziej oczywiste jedynowładztwo Burmistrza i lekceważenie Rady Miasta po całości ….