Dwa Marsze, Dwie Stolice? Polityczne demonstracje w Warszawie i nasi samorządowcy pod lupą.
Dwa marsze o charakterze politycznym, które przeszły przez Warszawę w ostatnią niedzielę, zgromadziły tysiące ludzi. Nie brakowało oklepanych, buńczucznych haseł i równie trywialnych stwierdzeń o demokracji, wolności i europejskości.
Oba obozy polityczne wydają się mieć problem, gdyż marsze, mimo usilnych starań organizatorów, nie pobiły rekordów frekwencji, chociażby z 2023 roku. Co więcej, wielu użytkowników platformy X pisało wprost o mobilizacji zwolenników, a nawet o naciskach ze strony sztabów partyjnych dotyczących obowiązkowego udziału członków obu partii.
Wielki Marsz Patriotów był inicjatywą zwolenników Rafała Trzaskowskiego. Bartłomiej Gębala, starosta powiatu chrzanowskiego, będący zdeklarowanym zwolennikiem partii rządzącej, zrelacjonował wydarzenie na swoich mediach społecznościowych, pisząc o radości, dobrej energii i morzu uśmiechniętych ludzi. Premier Donald Tusk twierdził, że marsz ten miał zgromadzić prawie pół miliona osób. Liczba ta znacząco różni się od danych stołecznej Policji, która oszacowała frekwencję na około 140 tysięcy uczestników. Na czele marszu był Rafał Trzaskowski z małżonką oraz między innymi poseł Marek Sowa.
Chociaż wydarzenie firmowano jako „Marsz Patriotów”, dla części sceny politycznej, zwłaszcza dla zwolenników Konfederacji, nie miało ono takiego charakteru. „To oczywista karykatura patriotyzmu” – można było przeczytać na platformie X w komentarzach sympatyków ugrupowań Sławomira Mentzena i Konfederacji Korony Polskiej Grzegorza Brauna. Ich zdaniem, tego typu manifestacje mają na celu jedynie zmylenie elektoratu i próbę przyciągnięcia wyborców tych formacji pod szyldem biało-czerwonych barw.
Z kolei drugie zgromadzenie, określane jako Wielki Marsz za Polskę Karola Nawrockiego, które skonsolidowało głównie środowiska PiS-u oraz sympatyków Marka Jakubiaka, który poprał kandydata prawicy na urząd Prezydenta RP, miało, według relacji obserwatorów, znacznie mniejszą liczebność. Odbyło się ono jednak, podobnie jak manifestacja zwolenników Trzaskowskiego, w atmosferze euforii, radości i wiary w wygraną tej właśnie opcji.
Co istotne, wśród uczestników znalazł się również lokalny włodarz, który wraz z małżonką szedł ramię w ramię z liderami Prawa i Sprawiedliwości z powiatu chrzanowskiego Krzysztofem Kasperkiem i Michałem Gawrońskim.
Szczególną uwagę przykuła obecność Jarosława Okoczuka. Powodem jest fakt, że jako jedyny lokalnych włodarzy wielokrotnie w swoich materiałach wyborczych podkreślał on swoją niezależność i bezpartyjność, deklarując brak formalnych powiązań z żadnym ogólnopolskim ugrupowaniem. Tymczasem burmistrz Trzebini widziany był w towarzystwie polityków jednoznacznie kojarzonych z Prawem i Sprawiedliwością.
Było to sporym zaskoczeniem dla części mieszkańców, zwłaszcza że gospodarz Gminy Trzebinia wielokrotnie deklarował swoją bezpartyjność. Jego obecność na marszu o tak wyraźnym profilu politycznym oraz towarzystwo czołowych postaci lokalnego PiS-u rodzą pytania o rzeczywisty charakter jego politycznej niezależności. Oba marsze, choć różniły się celami i hasłami, miały nieoczekiwany wspólny mianownik – obecność samorządowców.
Nie jest to pierwszy raz, gdy publiczne wystąpienia Burmistrza Okoczuka budzą wątpliwości co do jego deklarowanej bezpartyjności. Znalazłem zdjęcie, na którym pląsał w rytm muzyki na zabawie sylwestrowej organizowanej przez Telewizję Republika, która odbyła się w Chełmie.


Na reakcję mieszkańców i lokalnej opozycji nie trzeba było długo czekać. W mediach społecznościowych pojawiły się liczne komentarze, jedne broniące prawa Burmistrza do posiadania i wyrażania prywatnych poglądów, inne zaś krytykujące jego publiczne zaangażowanie w wydarzenie o tak wyraźnie upolitycznionym charakterze. Sprawa obecności samorządowców na partyjnych manifestacjach z pewnością będzie jeszcze długo komentowana, stawiając zasadne pytania o granice między prywatnymi przekonaniami a publiczną rolą i deklarowaną apolitycznością.